wtorek, 9 grudnia 2014

Zaproszenie

Wiem, że stąd zniknęłam w rekordowym tempie, ale jeśli chcecie i jeśli wciąż nie macie mnie dość, to zapraszam serdecznie na nowo narodzonego bloga : KRONIKI SKAZAŃCÓW. Będę zaszczycona, mogąc was tam gościć. ;)
Pozdrawiam, Arachne

sobota, 10 maja 2014

Pamięć: Rozdział pierwszy

czyli
MISJA RATUNKOWA

O szesnastej w klasie jak zwykle panował półmrok; tylko wpadające przez niezbyt wielką szparę między drzwiami a ścianą światło sprawiało, iż Freya nie czuła się samotna. Jasnożółta poświata dawała dziewczynce poczucie bezpieczeństwa, utwierdzała w przekonaniu, że gdzieś tam ktoś się śmieje. Że ktoś jest szczęśliwy.
Uśmiechnęła się nieśmiało, czego od razu pożałowała, kiedy tylko usłyszała – po raz kolejny zresztą – upiorny krzyk. Krzyk tak głośny i rozpaczliwy, jak tylko skowyt może być. Freya zakryła uszy dłońmi, chcąc odciąć się od wszelkich bodźców zewnętrznych, jednak – ponownie – nie przyniosło to oczekiwanych efektów.
Nie krzywdź Jonasa!, ktoś wrzasnął wewnątrz jej głowy, a sześciolatka zawyła przeraźliwie. Przecież on nic ci nie zrobił!
Krzyczała i krzyczała, aż głos kobiety zniknął. Chcąc się upewnić, że jest bezpieczna, rozejrzała się z przestrachem po klasie, choć zdawała sobie sprawę, że źródło dźwięków nie znajdowało się w jej zasięgu. Babcia wykładała te wszystkie nieprawdopodobne historie wieczorami, przed spaniem, jakby naprawdę wierzyła, że wnuczka uwierzy w duchy i w ludzi, którzy mogą z nimi rozmawiać. Freya przypomniała sobie jedną z nocy. To wtedy po raz pierwszy babcia podniosła głos, ponieważ dziewczynka otwarcie poinformowała ją, iż nie zamierza zostać medium. Nigdy nie zapomni, jak głośny wydał się jazgot kobiety.
Freya zadrżała na samo wspomnienie tamtego wieczoru. Nienawidziła tego, kim była. I choć liczyła sobie zaledwie sześć lat, zastanawiała się, jak by to wyglądało, gdyby przeszła na drugą stronę. Gdyby pozbyła się problemu – siebie.
Nagle usłyszała kroki dwóch osób. Stukanie obcasów rozniosło się po korytarzu, a następnie po klasie. W tle Freya rozpoznała też charakterystyczny chód babci. Uśmiechnęła się szeroko.
– Naprawdę przepraszam, że tyle to trwało. – Głos najbliższej dziewczynce kobiety był życzliwy i brzmiał tak, jakby naprawdę przepraszała, choć sześciolatka mogłaby przysiąc, iż tylko udaje. – Te korki w godzinach szczytu to naprawdę katorga.
– Nic się nie stało, pani Wenston – uspokoił ją cichy i stanowczy ton nauczycielki. – Zanim jednak wejdziemy do sali... Chciałabym coś z panią omówić.
Dziewczynka ułożyła głowę na ułożonych obok siebie rękach, na ławce i starała się przygotować na to, co powie babcia.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego – zaśmiała się Ruth Wenston.
– Na lekcji muzyki Freya zaczęła się niepokojąco zachowywać... Krzyczała, prosiła, żebyśmy przestali. Powiedziała, że nikogo nie zabiła. Robert Jackson został przez nią przewieziony na ostry dyżur z powodu złamanego nosa. Uderzyła go. Nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić, więc przenieśliśmy ją do pustej klasy i tutaj na panią czekała.
Freya mogłaby przysiąc, że widzi srogi wyraz twarzy babci. Zadrżała na samą myśl. Nie chciała jej zawieść.
– Dobrze państwo zrobili – odpowiedziała w końcu Ruth. Sześciolatka słyszała jedynie rozczarowanie, co zniweczyło jakiekolwiek nadzieje na dobre zakończenie. – Freya miewa napady dopiero od trzech dni. Nie wiem, co w nią wstąpiło.
– Rozumie pani, że będziemy musieli zgłosić to opiece społecznej, prawda? – upewniła się nauczycielka. – Prosiłabym również nie przyprowadzać Freyi do szkoły przez kilka dni. Dzieci boją się przebywać w jej towarzystwie.
- Oczywiście.
Potem coś zaszeleściło, a w drzwiach stanęła babcia z tak zawiedzioną miną, że żołądek Freyi wypełnił się ołowiem. Dziewczynka wstała z krzesła i podreptała z zawieszoną głową ku kobiecie. Tym razem ignorowała cichy szept:
Zabiłem go! Krew, krew. Pragnę rozlewu krwi okupantów!
Z czasem jednak ciche pragnienie przerodziło się w nieznośne charczenie. Freya zacisnęła powieki, by ukryć zbierające się w oczach łzy. Nie chciała po raz kolejny zawodzić babci, która mruknęła tylko, żeby poczekała przy swojej szafce, w szatni, a potem zamknęła drzwi klasy i pogrążyła się w rozmowie z nauczycielką. Dziewczynka pociągnęła cicho nosem, po czym posłusznie podreptała ku rzędowi jaskrawopomarańczowych szafek. Oparła się ostrożnie o nierówną powierzchnię i czekała w milczeniu, aż usłyszała cichy śmiech. Z początku obawiała się, że to znów głosy, lecz po chwili rozpoznała nieco zadziorną barwę jej przyjaciółki – Patrici.
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego jeszcze jej stąd nie wywali – powiedziała, zawiedziona.
– Moja mama twierdzi, że takie jak Freya powinno się palić na stosie – pochwaliła się Dekka, dziewczynka z klasy Freyi. – Razem z innymi rodzicami chcą usunąć ją ze szkoły.
Usunąć ze szkoły?, pomyślała, spanikowana sześciolatka. Ale ja nie chcę stąd odchodzić. Ostatkami silnej woli odczekała, aż kroki rówieśniczek całkowicie ucichną. Dopiero wtedy pozwoliła sobie zapłakać, pozwoliła sobie zapomnieć, że za moment może zostać przyłapana przez babcię. Miała już dość sekretów i głosów. Miała już dość siebie.
– Idziemy – rzuciła cierpko Ruth i ruszyła przed siebie. Freya nie mogła nic innego jak powłóczyć za nią nogami.
***
Wysuwam twarz w taki sposób, żeby znikome ilości ciepła miały lepszy dostęp do skóry. Niestety – z marnym skutkiem. Jedyne, co osiągam, to niewygodna pozycja. Wzdycham cicho pod nosem i z powrotem wbijam wzrok w zniszczone, wysłużone białe trampki, właściwie teraz przypominające barwą szarość aniżeli biel.
- Oj, już nie jojcz – radzi Preston, z uporem godnym osła wysłaniając  szyję ku słońcu. W tak mętnym świetle jego jasnobrązowe włosy wyglądają na o wiele ciemniejsze i dłuższe niż w rzeczywistości, a sięgają teraz za ucho. Tylko wpadająca mu w szare oczy grzywka pozostaje niezmienna. – Ciesz się, że chociaż trochę słońca zostało przed zimą. Zazwyczaj znika już w październiku, a w tym roku wytrzymało aż do końca listopada.
- A bo ja wiem? – mruczę. – Mieszkam tutaj dopiero od tygodnia i może nie uwierzysz, ale nie przywykłam do takiej pogody.
Opieram się, zrezygnowana, o – swoją drogą – niewygodną ławkę i prostuję nogi, zapadając się w siedzisku. Preston obserwuje to wszystko z uśmiechem na twarzy, co ignoruję. Przez tydzień zdążyłam się przyzwyczaić do jego czasami irytujących zachowań.
Właściwie sama nie wiem, dlaczego to właśnie z nim udzieliłam pierwszą pogawędkę w nowej szkole i z jakiego powodu pozwoliłam mu oprowadzić się po nieznanym budynku. Owszem, mały, bo mały, ze względu na niską liczebność mieszkańców miasta, ale jednak nowy i nieco przerażający. Zresztą winą za to mogłam z czystym sercem obarczyć Prestona, ponieważ jako pierwszy podszedł, żeby się przedstawić. Wciąż pamiętam, jak niezręcznie czułam się podczas tych pierwszych rozmów. Dopiero na drugi dzień gawędziliśmy bez obawy o brak tematów.
-  Nad czym się tak zastanawiasz?
- Chyba nad tym, dlaczego właściwie przypadliśmy sobie do gustu.
Preston marszczy brwi, jak zwykle gdy się zastanawiał.
- A wiesz, że sam nie wiem? Chyba jesteśmy sobie przeznaczeni.
- W takie przeznaczenie to ja nie wierzę – odpieram, zamyślona. – Gdybyś powiedział, że ucieknę stad z milionerem za męża, to może i bym zaczęła, ale przyjaźń z tobą jako cel mojego życia? – Odsuwam się od niego i szacuję wzrokiem. – Niedoczekanie.
Oboje wybuchamy niekontrolowanym śmiechem, jak mamy w zwyczaju podczas ostatniego tygodnia. Przypadkowy przechodzeń z pewnością wziąłby nas za parę lub wieloletnich przyjaciół. Nasze relacje odbiegają jednak od czegoś romantycznego. Porównałabym je raczej do siostrzanej miłości – takiej, jakiej każdy oczekuje od własnego rodzeństwa. Kiedy przypominam sobie o mojej siostrze, Darcy, czuję dreszcze na plecach. Stanowczo wolałabym mieszkać pod jednym dachem z Prestonem niż z tą małą, dokuczliwą... zołzą.
- Co na to twoi rodzice? – Zauważa, że nie mam pojęcia, o czym mówił. Wzdycha, rozczarowany, ale zaraz potem dodaje cierpliwie. – Czy pozwolą ci przyjść na ognisko z okazji rozpoczęcia zimy, które organizuję z kolegami?
Kiwam głową.
- Wiesz... Jeszcze ich nie pytałam.
Preston wytrzeszcza na mnie oczy, po czym kiwa głową, zrezygnowany. Naprawdę mam wyrzuty sumienia. Odniosłam wrażenie, że on daje z siebie o wiele więcej niż ja, jeśli chodzi o nasze relacje. Nic na to jednak nie mogę poradzić. Taka po prostu jestem. Potrzebuję akceptacji i wsparcia jak każdy człowiek, ale oddawanie tego samego przychodzi mi z niemałym trudem. Paradoksalnie nie mam problemów z wyrażaniem swoich uczuć. Po prostu – potrafię ubrać w słowa to, co czuję.
- Powinnaś się za to zabrać jeszcze dzisiaj – proponuje. Użył tego specjalnego tonu, któremu nie można się sprzeciwić. – Znając twoich starych, cały tydzień zajmie ci przekonanie ich do spania pod namiotem.
Kiwam głową. Nie wiem, co mogłabym powiedzieć. Że pewnie i tak się nie zgodzą? Że gdyby poprosiła ich Darcy, od razu by się zgodzili? Wolałabym nie. I tak za często odnosiłam wrażenie, iż Preston rozmawia ze mną tylko ze względu na współczucie.
- Nie markotniej mi od razu. Nienawidzę jak się tak zamykasz w sobie – śmieje się, choć oboje wiemy, że stwierdził po prostu fakt.
Niebo jest niebieskie, Preston ma dziwne poczucie humoru, zamykam się w sobie, jeśli mam oczernić kogoś za plecami. Co prawda nie wie, dlaczego zawsze tak reaguję – i wolę, żeby tak zostało – ale z pewnością niedługo zacznie się domyślać.
- Jasne, jakżebym śmiała.
- Nie przesadzaj. Nie masz tak źle – sumuje. – Słyszałem, że Marcy Perkinson nie może wychodzić z domu po osiemnastej. – Przy ostatnich słowach ściszył głos i zasłonił ręką pustą przestrzeń pomiędzy naszymi głowami, jakby zdradzał najbardziej skrywaną tajemnicę na świecie.
- Nie twierdzę tak. Po prostu... Nie czuję się tam mile widziana. Jakbym wysysała całą energię z rodziców, z Darcy zresztą też. Czasami już zdarzało mi się słyszeć śmiechy przy śniadaniu, ale ucichają zaraz po tym, jak schodzę na dół. – Podczas mówienia słyszę, jak głos mi drży. Nie muszę odwracać się do Prestona, by widzieć jego zatroskane spojrzenie. Zagryzam dolną wargę, zaniepokojona.
- Freya...
- Nie kończ, nie musisz.
Słyszę jego westchnięcie.
- Ty naprawdę myślisz, że robię to wszystko z litości?
Odwracam wzrok, ale potem kieruję całą twarz ku zachodniej stronie parku. Wpatruję się w starszą panią z małym, rudym psem albo w młodą kobietę ubraną w specjalny dres do joggingu. Zatrzymuje się, by porozciągać się na ławce.
Zaczerpuję głęboko powietrza. Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na drążenie drażliwego tematu. Nie chce o tym rozmawiać. Preston nie może tego uszanować? Po chwili czuję jednak ogromne wyrzuty sumienia rozsadzające mi czaszkę. To nie jego wina, myślę, po czym mówię:
- Na co my właściwie czekamy?
- Na Darcy – odpiera zwięźle. W tych dwóch słowach zawarł całą urazę i niesprawiedliwość, jaką odczuwa. Tym gwałtowniej czuję wyrzuty sumienia. – Miała przynieść nam notatki od jakiejś starszej koleżanki.
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie mogła tego zrobić w domu – burczę, zła na samą siebie. Naprawdę nie potrafię chociaż udawać? Dla Prestona?
- Sama to zaproponowałaś – zarzuca mi, zmęczony moimi humorami. Wiem, że i jego cierpliwość ma granice. – Nie chciałaś siedzieć dłużej w domu.
Staram się zamaskować zaskoczenie, ale chyba z marnym skutkiem. Preston zaciska usta w wąską linię i zsuwa się na ławce w taki sposób, by niemal na niej lezej. Nie patrzę na niego. Nie muszę. I tak czuję się potwornie.
- Preston – mówię takim tonem, jakbym miała się za chwilę rozpłakać. Domyślam się, że to rozpoznał, ponieważ zaraz potem wlepia we mnie zatroskane spojrzenie. – Ja już taka jestem, rozumiesz? Nie potrafię opowiedzieć o problemie, ale mogę opisać ci ze szczegółami to, jak okropnie się czuję, gdy po raz kolejny widzę niechętne spojrzenia rodziców. Jak krzywią się za każdym razem, kiedy tylko przekroczę próg domu. Jak.. Jak bardzo mnie nienawidzą. – Wraz z ostatnimi słowami już płaczę. Usta Prestona wykrzywiają się w smutną podkówkę, a za nimi podążają również oczy. Zanim się oglądam, przyciska mnie swoją wielgachną ręką do piersi, cały czas uspokajając czułymi słowami. W ich rytmie kołyszemy się razem jak w transie. On, smutny z mojego powodu i ja, zalana łzami. Kiedy tylko przytula mnie jeszcze mocniej, zaczynam płakać głośniej. Jestem mu wdzięczna, że przy mnie jest; nawet jeśli nie bardzo wie, co się dzieje.
Mrużę oczy, by odzyskać wzrok, chwilowo utracony przez sklejone łzami powieki. Mrugam kilkakrotnie, po czym zaczerpuję powietrza. Do nozdrzy dobiega intensywny zapach męskich perfum. Śmieję się cicho.
- Kobiety naprawdę są zmienne – stwierdza Preston, nadal trzymając mnie w ramionach. Ja również zanoszę się śmiechem.
- Fajnie cię mieć przy sobie.
- Wiem.
Odrywa mnie lekko od siebie i spogląda czule.
- Dobra, wystarczy tych czułości.
- Wedle życzenia. – Wyplątuję ręce z uścisku, po czym ponownie zwracam się ku wziąć rozciągającej się na ławce kobiecie. Zauważam jej speszone spojrzenie, które co jakiś czas posyła w naszym kierunku. Widocznie moja histeria wywołała niemałą sensację, mając na względzie to, ile osób znajdowało się w parku (dwie).
Preston zaczyna coś opowiadać, ale nie słucham go, chociaż właściwie nie jest to prawdą. Słyszę słowa, ale brzmią obco, jakby w innym, niezrozumiałym dla moich uszu języku. Mam jedynie świadomość, że coś mówi, ale nie potrafię odczytać całkowitego sensu.
Czuję się lepiej. Nawet dziwnie chłodne promienie słońca nad głową wydają się nie tak odstraszające. Właściwie wprawiają mnie w śmieszny nastrój – coś na pograniczu szczęścia i melancholii. Zastanawiam się nad tym. Owszem, rozmowa z Prestonem z pewnością mi pomogła. Cieszę się, że mam przy sobie kogoś, kto przez głupi uścisk wesprze mnie na duchu i wyprowadzi z ciemności.
Preston milknie. Najprawdopodobniej domyślił się, iż mówi do siebie samego lub nie doczekał się z mojej strony odpowiedzi, więc zakończył temat. Rozglądam się wokół siebie, uśmiechnąwszy się do niego raz jeszcze. Prócz starszej pani z tym samym psem w parku nie ma ani jednej żywej duszy. Zwróciwszy się ku jednej z najbardziej ruchliwych ulic w Cloestown – moim nowym mieście – dostrzegam kobietę. Najpewniej nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie to, co ma na sobie.
Ciemnobrązowe poncho zakrywa całą górną część ciała. Po ubranych w skórzane spodnie nogach wnioskuję, że nieznajoma jest drobnej budowy. Z początku tego nie zauważam, ale gdy przyglądam się odzieży dokładniej, wcześniej wyglądające na zwykłe, szwy krawieckie okazują się niechlujne i jakby staroświeckie. Jak gdyby uszyte przez amatora. Kobieta ma śliczną jasnobrązową cerę i drapieżne rysy pasujące do wojowniczki. Włosy zaplotła w skromny warkocz, lecz mimo to mogę stwierdzić, że są zdrowe i lśniące. Stoi na chodniku po drugiej stronie ulicy, za którym rozciąga się dalsza część parku.
Wlepiam w nią spojrzenie, zafascynowana. Nigdy wcześniej nie widziałam nikogo tak odbiegającego od normy.
Nagle coś miga mi przed oczami. Zdezorientowana, wbijam wzrok w nieznajomą, a raczej w wielką kieszeń, w spodniach. Mruczę oczy, nie będąc pewna tego, co widzę. Nagle wstrzymuję oddech.
- O co chodzi? – chce wiedzieć Preston, ale jestem w stanie tylko chwycić go za łokieć i zatrzymać w szczelnym uścisku. – Freya, co się dzieje?
Spoglądam jeszcze raz, by się upewnić. W głębokiej kieszeni spoczywa ogromny nóż. Po chwili orientuję się, że pochwę na długi, przerażający wyglądający miecz wzięłam za kieszeń u spodni. Ściskam rękę Prestona jeszcze mocniej. Jęczy cicho.
- Freya, to boli. O co chodzi?
Kobieta rusza przed siebie. Prosto na ulicę pełną rozpędzonych aut. Czy ona postradała zmysły?
- Stój! – wrzeszczę, ale ona nie słyszy, a przynajmniej tak mi się zdaje do momentu, kiedy unosi wzrok, zdezorientowana. Chyba mnie zauważa, bo spogląda mnie tak zdumiona, że powinnam mieć jeszcze jedna rękę, by jej reakcja odpowiadała sytuacji.
- Do kogo krzyczysz? – dopytuje się Preston.
- Nie... nie widzisz jej? – wykrztuszam, wciąż patrząc się na kobietę. Właśnie robiła krok przed siebie.
- Kogo nie widzę? Tam nikogo nie ma – protestuje. Po jego głosie poznaję, że jest już zmęczony.
Mimowolnie wstaję, kiedy nieznajoma posuwa się powoli ku drugiej stronie parku. Wydaje się ignorować niebezpieczeństwo, jakim przecież są jadące z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę auta. Z przestrachem wychylam się w ten sposób, by jak najwięcej widzieć. Ciemnoczerwony samochód zbliżał się w zatrważająco szybkim tempie. Jęczę.
- Uciekaj! – wołam, ale kobieta idzie dalej, jakby nieświadoma swej rychłej śmierci. Jestem przekonana, że gdyby nie strach, już biegłabym jej na pomoc.
Ostatnie metry. Nie wiedząc kiedy, wystrzeliwuje niczym z procy w kierunku jezdni. Nieznajoma nadal idzie w moim kierunku. Nie obchodzi mnie, iż najprawdopodobniej zginiemy obie. Chcę.. Nie, ja muszę ją uratować.
Za wszelką cenę.
- Uciekaj! – krzyczę raz jeszcze, ale jest za późno. Ciemnoczerwony samochód gładko pokonuje ten kawałek drogi, gdzie jeszcze przed chwilą stała kobieta, którą chciałam ocalić.
Zdezorientowana, spoglądam na chodniki po obu stronach ulicy, ale na żadnym nie leży zmiażdżone ciało, niegdyś należące do posiadaczki poncho. Patrzę w lewo, wciąż nie za bardzo orientując się w sytuacji, aż wreszcie dopuszczam do siebie tę okrutną myśl – teraz to ja stoję na drodze samochodom. Tym razem nie mam kogo ratować, nie posiadam nawet budulca, który wyrwałby mnie z otępienia, nie mam szans.
Dlatego tak bardzo zaskakuje mnie nagłe szarpnięcie, zwalające mnie z nóg. Co dziwne, upadek nie boli, ani trochę.
Gładzę czoło, słysząc w głowie przytłaczające łupanie. Wciąż tracę orientację, nie potrafię skupić się na jednym przedmiocie. Nawet ciche jęczenie dobiegające gdzieś z bliska nie przywraca mi świadomości. Mogę tylko leżeć i czekać, aż przejdzie.
- Nic ci nie jest? – mamrota głos Prestona.
Preston! Nagle mnie olśniewa, a ja z całych sił staram się nie zwymiotować, kiedy podpieram się na łokciach, a potem siadam o własnych siłach na chodniku.
- Preston? Nic ci nie jest? Odpowiedz!
Dopiero po chwili orientuję się, że to on pociągnął mnie za rękę i to właśnie on zamortyzował upadek. Czuję się potwornie, kiedy zauważam na jego bluzce przetartą dziurę z rdzawoczerwoną obwódką.
- Preston...
- Co to miało być? – przerywa mi. – Chciałaś zginąć czy coś? Wystarczyło powiedzieć... Cholera, Freya, ja naprawdę zaczynam mieć tego dość. Myślisz, że to takie fajne uczucie widzieć – znowu – jak twój najlepszy przyjaciel umiera?
Uciekam wzrokiem od jego ziejącej chłodem i bólem twarzy. Wiem, że gdybym tylko na nią spojrzała, wybuchłabym płaczem.
- Preston, ja... – nie dokańczam. Tuż obok tego samego drzewa, przy którym po raz pierwszy dostrzegłam kobietę, stoi tak samo dziwny człowiek. Mężczyzna ma śnieżnobiałą cerę, jasne, krótkie włosy i kpiarski uśmiech na twarzy. Wiekiem przypomina mojego ojca, natomiast jego odbiegające od codzienności ubrania nie mogę porównać ze zwykłą koszulką polo i dżinsów, które nosi tata. Każdy odsłonięty skrawek skóry pokryty jest bowiem ciemnogranatowymi spiralami, które po jakimś czasie zaczynają tworzyć w mojej głowie zbiór przedziwnych, znajomych znaków, mimo że nie pamiętam, bym kiedykolwiek widziała je na oczy. Marszczę brwi, zdziwiona, ale uporczywie wpatruję się w śnieżnobiałą kurtkę nieznajomego, która wygląda ta, jakby zrobiono ją z jakiegoś misia polarnego. Spodnie za to przypominają ciemną skórę. Tylko powtykane w każde możliwe miejsce szare pióra nie pasują – według mnie – do tego zimowego obrazka. To właśnie piórami mężczyzna ozdobił swoje krótkie włosy (nie mam pojęcia, jak tego dokonał); zwisają niczym jego własne pukle. Każde błyszczy niebieskim blaskiem.
- Widzisz to, co ja? – szepczę, przerażona.
Preston odpowiada dopiero po kilku chwilach, w ciągu których dziwny mężczyzna zdążył mrugnąć do mnie lewym okiem. Zapiera mi dech w piersi.
- Chodzi ci o tego faceta obok drzewa? – Już nie leży na plecach, a siedzi obok mnie, z lekko ugiętymi nogami wyciągniętymi na ścieżce. – Wygląda na zwykłego kolesia, który za często chadza do baru.
- Że co? – łypię na niego. – Naprawdę taka kurtka wygląda jak uszyta dla faceta lubiącego sobie popić? Albo ten stos piór? Może to jakaś nowa moda dla pijaków po trzydziestce.
To, co powiedziałam, całkowicie dezorientuje Prestona, bo otwiera tylko usta i zamyka, a potem znów otwiera i zamyka. Zdąża odprawić ten rytuał kilka razy, zanim w końcu wyjąkuje:
- Jakie pióra? Ja tam widzę tylko faceta w koszuli w kratę upaćkaną musztardą i okulary słoneczne.
Wytrzeszczam na niego oczy. To absolutnie niemożliwe!
- Nie żartuj sobie – warczę, patrząc na niego z wyrzutem.
- Czy ja wyglądam, jakbym żartował? – Jego szare oczy lśnią przerażeniem. To właśnie one przekonują mnie, iż mówi całkowicie poważnie.
Preston widział normalnego człowieka.
- Chyba zaczynam wariować – mruczę pod nosem, po czym podnoszę się ze ścieżki. Nawet nie zwracam uwagi na piasek, który zostaje na moich spodniach. Jestem zbyt zajęta osądzaniem, czy rzeczywiście straciłam rozum.
Coś karze mi spojrzeć ponownie na dziwacznego mężczyznę. Robię to, wciąż wierząc, że tym razem zobaczę tylko podpitego faceta w upaćkanej koszuli. Niestety, i tym razem stoi tam ten sam człowiek, w tej samej, zimowej kurtce z misia i masą piór na głowie i ciele. Drżę.
Nieznajomy unosi lewy kącik ust ku górze i odchodzi, odwrócony do mnie plecami. Może i lepiej?, myślę, ale zaraz potem przypominam sobie o górze pytań związanych z tym felernym dniem i już wiem, co muszę zrobić.
- Powiedz Darcy, żeby na wszelki wypadek kryła mnie tego wieczora, dobra? – pytam. Nie czekając na odpowiedź, ruszam za tajemniczym mężczyzną.
Nawet nie wiem, jak bardzo będę tego żałować. 
***
A więc nareszcie pojawia się rozdział z dedykacją dla Wilczy! Dlaczego dla niej? A dlatego, że obiecałam dodać wcześniej i się nie udało. Muszę przyznać, że rozdział nie jest jakoś strasznie wybitny, właściwie uważam go za totalną porażkę, jednak nie potrafię napisać tego samego rozdziału dwa razy. Po prostu wiem, że nie wyjdzie lepiej. 
Co do Freyi to nie lubię jej. Śmiejcie się ze mnie, ale nienawidzę żeńskich głównych postaci, dlatego dziwię się samej sobie, że pozwoliłam Freyi oddychać i znaleźć się w Szamańskiej Przepowiedni. Za to Bastian... Szykujcie się, bo kocham tego wojownika! Jest świetny i uważam jego postać za jedną z najlepiej przeze mnie wykreowanych.
Chciałam was też zaprosić na drugie opowiadanie, które rozpocznę z szóstym rozdziałem opublikowanym na Przepowiedni. Dotyczy mitologii greckiej i jest wielką mieszanką science-fiction z mitami. Nie marnując waszego czasu, serdecznie zapraszam na http://obudzic-sniacych.blogspot.com
Pozostaje mi życzyć cieplutkiego weekendu w gronie rodziny i internetowych znajomych, których wręcz kocham! 
Pozdrawiam, Arachne (już nie Alia)

PS: Jeszcze dzisiaj postaram się przeczytać pozostałe dwa opowiadania, których autorki zostawiły po sobie ślad pod prologiem. Dziękuję wam wszystkim za wsparcie!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Prolog

czyli
ODEJŚCIE AMENA

Zdyszany, szybko przemierzył ostatnie metry. Nie myślał o tonach wylanego potu ani o śmierci żony. Na smutek i żałobę przyjdzie pora, teraz miał ważniejsze problemy na głowie.
Przyspieszył, gdy zza koron drzew wyjrzała wielka, marmurowa budowla, kiedyś przypominająca rzymskie Koloseum (które – nawiasem mówiąc – Rzymianie podpatrzyli od najważniejszego budynku w Ghento). Wcześniej najwyżej wysunięte końce tworzyły idealny okręg, jednak teraz, spojrzawszy w to samo miejsce, Rodderick widział tylko nierówne wyrwy i oderwane od budowli gruzy leżące na ziemi. Nie mógł wyobrazić sobie chwili, w którym odłamują się od areny. To po prostu zbyt bolesne, tłumaczył sobie.
Kiedy właśnie przekraczał linię drzew, zza jednego z wielkich bloków marmuru wyłonił się Tristan Lancaster – stary, osiwiały już staruszek ze swoim duchem stróżem u boku. Hebe wyglądał koszmarnie w starym, poplamionym krwią prochowcu i jasnozłotych rozwichrzonych włosach, w które powtykał metalowe ozdoby. Duch jak i szaman, kierowali się ku Rodderickowi najszybciej, jak starzec potrafił. Skośne oczy Tristana patrzyły na przyjaciela z przejęciem obejmującym całą resztę ciała. Nawet uścisk za krótkiej laski wyrażał stan jego uczuć.
– Roddericku, och, jak dobrze, że przybyłeś – powiedział Tristan ze łzami w oczach. – On przepadł, on naprawdę przepadł!
Rodderick spojrzał, uradowany, na starca, by po chwili znów zmarkotnieć. Dobrze pamiętał, z jakiego powodu Medien kazała mu przybyć.
– Przykro mi – powiedział krótko, lecz to i tak wystarczyło, by spojrzenie Tristana znów przepełnił ból i starta. – Medien miała wizję, a krótko potem i Słyszący dostał komunikat.  On powróci. Amen powróci.
Tristan zakrył twarz drżącymi dłońmi. Z początku Rodderick sądził, że wystarczy mu kilka sekund, a potem, jak zwykle, szybko wróci do siebie. Nie tym razem.
– Poległa cała moja rodzina – załkał starzec. – Cała. Zostałem tylko ja. I uczynili to na nic?
Rodderick pokiwał smutno głową.
– Gdzie Tesla? Miała wizję? Skoro wie, że powróci, wie też, co stanie się potem.
Rodderick milczał. Nie chciał niszczyć ostatnich nadziei Tristana. Nie potrafił. Teraz, kiedy starzec pozostał sam na świecie, wierzył, że polegli w walce nie zginęli na próżno. Niestety, pomyślał Rodderick, do takich wniosków doszedł.
– Mów, Roddericku! Powiedz, że jeszcze nie jest za późno – błagał Tristan, po czym upadł na kolana, pozwalając swym łzom pokryć wilgotną ziemię, jakby i ona rozpaczała za Amenem. – Proszę.
Rodderick uciekł wzrokiem, ale nie na długo się to zdało, gdyż już po chwili wyszeptał:
– Wiem tylko, że powróci w linii moich potomków. – Widząc zdruzgotane spojrzenie Tristana, dodał: - Tak, Malfee już urodziła. Jestem ojcem. – Uśmiechnął się nieśmiało. Dla starca dziecko to oznaczało koniec. Rodderick był świadom, iż najchętniej uśmierciłby je gołymi rękoma.
– Twoja żona, Malfee, była cudowną kobietą. Mam nadzieję, że wychowa to dziecko zgodnie z naszymi tradycjami. Być może i potomek Lancasterów odciśnie swoje piętno w historii Wenstonów, wiesz, przyjacielu?
Rodderick zmarszczył brwi.
– Nie bądź taki zdziwiony – skarcił go Tristan. – To Lancaster unicestwi twego potomka. Nigdy nie pozwolimy Amenowi na ponowną reinkarnację. Nigdy – powtórzył, jakby słowa nie wyryły się w pamięci Roddericka dość dosadnie.
– Nigdy... – wychrypiał po raz ostatni, a następnie odszedł, zostawiając osłupiałego Roddericka na środku drogi. 
#*#
Teraz pozostaje mi tylko przywitać Was na Szamańskiej Przepowiedni. Naprawdę długo walczyłam sama ze sobą, by przekonać się, że to już czas na publikację SP, także mam nadzieję, że za szybko się nie wypalę. Kilka rozdziałów mam do przodu, ale postanowiłam sobie, że rozdział na blogu będzie umieszczany, kiedy ten, który teraz piszę, zostanie ukończony. I tak zawsze. W ten sposób mam zawsze w zapasie 4 rozdziały. Ale jak wszyscy wiemy - łatwiej powiedzieć niż zrobić. Mam nadzieję, że i na tym blogu będziecie mi stale towarzyszyć. Pozdrawiam, Alia.
Z góry dziękuję za każdy umieszczony komentarz. Na pewno się odwdzięczę.

Obserwatorzy